Ratownicy żywności

Okazuje się, że czasami wystarcza lodówka i szafa, by zmieniać świat na lepsze. W Polsce rozkwita zjawisko foodsharingu, czyli dzielenia się jedzeniem. Powstaje coraz więcej jadłodzielni – miejsc, w których można zostawić zbędną żywność, a także z niej skorzystać. W Niemczech jest już 700 tego typu punktów, w Polsce kilkanaście. O przyszłości jadłodzielni, a także zasadach ich funkcjonowania, porozmawialiśmy z Ireneuszem Nitkiewiczem, założycielem bydgoskiej Jadłodzielni.
Autor: Maria Sikorska
Maria Sikorska: Jadłodzielnia w Bydgoszczy nie działa w cieniu, a w centrum miasta. Czy stała się już instytucją, która budzi zaufanie?
Ireneusz Nitkiewicz: Dziś, po pół roku działania, mogę stwierdzić, że tak jest. To zasługa całej grupy ludzi, jak sami się nazywamy – ekipy bydgoskiej jadłodzielni, ale też i tu chcę podziękować – duża zasługa dziennikarzy, którzy od samego początku nam kibicują, informują o naszej działalności. To ważne, żeby ludzi edukować – nie marnuj jedzenia, kupuj rozsądnie a jak masz za dużo, to nie wyrzucaj podziel się i przynieś do jadłodzielni.
M.S.: Jakie były początki działania bydgoskiej jadłodzielni, jak funkcjonuje ona teraz?
I.N.: Początek – w przypadku naszej jadlodzielni, nazwanej „Wspólną spiżarnią”, był inny niż w przypadku większości jadłodzielni. Od kliku lat z grupą znajomych robimy świąteczną akcję „Ciepło serca w słoiku”, na Boże Narodzenie i na Wielkanoc zawozimy osobom bezdomnym ciepłe jedzenie do koczowisk, zapraszamy ich na bydgoski Stary Rynek, gdzie mamy ciepłe jedzenie, odzież. Kiedyś przyszła pani i zapytała, czy nie może żywności przynosić częściej, a nie tylko przed świętami, no i po świętach ustaliśmy, że otwieramy jadłodzielnię. A jak działamy dziś? Cały czas szukamy firm, sklepów i osób, które chcą się podzielić jedzeniem. Mamy dyżur dwa razy w tygodniu i to, co dostaniemy, rozdajemy. Zainteresowanie jest duże.
M.S.: Czy przybywa osób, firm, które chcą się podzielić żywnością, a także z niej skorzystać?
I.N.: Tak. Firm przybywa, choć nadal jeszcze część sklepów woli wyrzucić niż przekazać nam. Część robi tak z wygody, a część, bo ma w pamięci przypadek piekarza, który został ukarany za rozdawania chleba. Ale powoli, małymi krokami, zwiększa się świadomość, że nie warto marnować jedzenia.
M.S.: Skąd ten boom na foodsharing?
I.N.: Ponieważ marnujemy za dużo żywności. W Unii Europejskiej gospodarstwa domowe wyrzucają rocznie ponad 98 milionów euro do kosza. Takie dane są przerażające i czas coś z nimi zrobić. Nierzadko Polacy nie zwracają uwagi na to, jak obchodzimy się z jedzeniem, ile go wyrzucamy. Rocznie marnuje się w Polsce ok. 9 mln ton żywności zdatnej do spożycia, z czego aż 2 mln w gospodarstwach domowych, co daje nam niechlubne piąte miejsce w Unii Europejskiej. Niestety, ciągle kupujemy za dużo, wybieramy produkty o krótkim terminie ważności. Jak wynika z badań przeprowadzonych przez Polską Fundację Pomocy Dzieciom, aż 800 tys. dzieci w naszym kraju cierpi głód albo jest niedożywionych. Więc czas na działanie, na akcje, które wesprą pomoc systemową. Foodsharing to efekt działań społeczników.
Ireneusz Nitkiewicz, ratownik żywności i założyciel bydgoskiej Jadłodzielni
M.S.: Czy jadłodzielnie mogą być początkiem końca marnotrawienia żywności?
I.N.: Foodsharing w formie jadłodzielni ma być rozwiązaniem na wyrzucanie żywności i jednocześnie wsparciem osób potrzebujących. To tam bezpłatnie można zostawić jedzenie i je zabrać. Nie działa to na zasadzie „coś za coś”. To podzielenie się tym, co mamy do spożycia. I tyle, albo aż tyle.
M.S.: Co trzeba zrobić, by założyć jadłodzielnię?
I.N.: Jeśli ktoś zechce założyć w swojej miejscowości jadłodzielnię, musi zebrać zespół tzw. ratowników żywności, na przykład za pomocą mediów społecznościowych i skrzyknąć ich przez Facebooka. Trzeba również znaleźć miejsce, gdzie będzie mogła funkcjonować jadłodzielnia. Niezbędna jest także lodówka i strona internetowa lub profil społecznościowy, by stworzyć platformę sharing economy.
M.S.: Jak korzystać z jadłodzielni?
I.N.: Jadłodzielnia przyjmuje tylko produkty zdatne do spożycia. Fabrycznie zapakowane przetwory, świeże pieczywo, warzywa, gotowe dania z firm cateringowych. Odpadają produkty zawierające surowe mleko, mięso i alkohol. Co ważne, jedzenie oddane do punktu jest zabezpieczane i opisywane. Jadłodzielnie, najprościej rzecz ujmując, to miejsca, w których każdy może zostawić nadmiar jedzenia i się nim poczęstować. Umożliwiają więc zapobieganie marnowaniu jedzenia oraz dyskretną pomoc tym, którzy go potrzebują. Dodatkowo, tak zwani ratownicy żywności mogą odbierać od mniejszych sklepów, piekarni czy kafejek produkty, które nadają się do spożycia, ale nie zostały sprzedane, i dostarczać je do takich żywnościowych punktów pomocy.
M.S.: Jednak jadłodzielnie to nie pomysł polski?
I.N.: Fakt. Najpierw zaczęły powstawać w Niemczech, my wzięliśmy z Niemców przykład. Foodsahring funkcjonuje już także w Holandii, Szwajcarii, Austrii i we Włoszech. Wszystkim przyświeca ta sama idea – dzielenie się żywnością. U nas jadłodzielnie funkcjonują najczęściej w większych miastach. Zaczęło się od Warszawy, potem dołączyły Wrocław, Poznań, Bydgoszcz, Toruń, Lublin czy Kraków. Jadłodzielnie te wspierają działania innych organizacji oraz uzupełniają akcje ratowania żywności i dzielenia jej wśród potrzebujących.
M.S.: Czy foodsharing ma szansę rozwinąć się na szeroką skalę w Polsce?
I.N.: Myślę, że tak. Choć, tak jak na wszystko, potrzeba na to czasu. Wszyscy muszą się do tego przekonać., tym bardziej że Polacy nie są zbyt ufni. To się jednak zmienia. Młode pokolenie jest otwarte na takie inicjatywy. Foodsharing powinien się w szczególności rozwinąć w mniejszych społecznościach, gdzie wszyscy się znają. Wtedy, we wspólnocie, o zaufanie łatwiej. W rozwoju zjawiska foodsharingu w Polsce z pewnością pomogłoby proste narzędzie w postaci spożywczego Tindera, o czym głośno mówi już wiele osób. Na razie wystarcza Facebook. Trzeba rozwijać społeczne zaufanie i obawy przed nieznajomymi.
M.S.: Kto tworzy w Polsce jadłodzielnie?
I.N.: Zwykli ludzie, którym leży na sercu los innych i kwestia marnowania żywności. Ideę foodsharingu na grunt polski przeniosły Agnieszka Bielska i Karolina Hansen, założycielki Foodsharing Warszawa, w pierwszej połowie 2016 roku. Obecnie otworzeniem jadłodzielni u siebie jest już zainteresowanych kilkadziesiąt polskich miast. Jest w kraju wiele aktywnych osób w tym zakresie, a z tego, co widać, będzie jeszcze więcej. Oby miało to przełożenie na zmniejszenie ilości marnowanej żywności.
zywnosc.com.pl
© Materiał chroniony prawem autorskim – regulamin