Żywność z fabryk-laboratoriów, czyli czy czeka nas wielka rewolucja „postagrarna”?

Projekt bez tytułu (23)

,,Technologia ma uwodzicielską naturę. Zakładamy, że postępy w tej dziedzinie
prowadzą zawsze do korzystnych dla ludzi udogodnień. Oszukujemy sami siebie.”

fragm. „Diuna” Frank Herbert


Żywność z laboratorium czy od rolnika? Czy taka możliwość wyboru sprawi,  że czeka nas kolejna rewolucja agrarna? Parafrazując i trochę ironizując, chciałoby się powiedzieć za Francisem Fukuyamą, iż będziemy mieli do czynienia z końcem historii zbieractwa, łowiectwa, rolnictwa i hodowli zwierząt, które to formy pozyskiwania żywości towarzyszyły nam od milionów lat lub tysięcy lat.

Hodowla komórkowa albo hodowla czystego mięsa – taka możliwość wyboru będzie zasadniczą zmianą naszego podejścia do kwestii pozyskiwania i produkcji żywności. Nowatorski pomysł polega na tym, żeby tworzyć mięso
z komórek, a nie ze zwierząt.

Jak powiedział Yuval Hararari „jeżeli chcesz zjeść stek, po prostu hodujesz stek z komórek – nie trzeba hodować krowy, a potem jej zabijać”.  Czy rewolucja ta zostanie przyjęta przez konsumentów żywności? Oczywiście – nie wiadomo, ale biorąc pod uwagę, iż obecnie konsumenci wykazują niemal całkowitą obojętność odnośnie tego, co tak naprawdę jedzą, a jeszcze większą obojętność odnośnie losu zwierząt, którymi się żywią i w związku z tym nie są zainteresowani sprawdzeniem jak takie „fabryki zwierzęce” funkcjonują, to raczej trudno jest przypuszczać, że wielką różnicę „zrobi im” informacja na etykiecie „Stek wyprodukowany w warunkach laboratoryjnych, bez udziału zwierząt”. Z kolei informacja „Przy produkcji tego steku nie ucierpiało ani jedno zwierzę” – może zostać wręcz entuzjastycznie przyjęte przez liczne ruchy ekologiczne i organizacje zajmujące się humanitarną ochroną zwierząt. Pomysł nie jest przy tym nowy. Co ciekawe, jednym z jego pierwszych propagatorów był Winston Churchill, który będąc na politycznym urlopie, w roku 1932, wieścił: „Uciekniemy od absurdu hodowania całego kurczaka po to tylko, by zjeść pierś lub skrzydło, poprzez rozwijanie tych części oddzielnie”.

Należy pamiętać, że niemal przez całą swoją historię, za podstawę bytu, homo sapiens uznawał zbieractwo. Jako gatunek byliśmy przy tym padlinożercami. Hararari w swojej książce „Od zwierząt do bogów. Krótka historia ludzkości” wskazuje: „2 miliony lat temu żyło niespełna 2 miliony ludzi z trudem radzących sobie z przetrwaniem. Żyli w ciągłym strachu przed drapieżnikami, z rzadka polowali na grubszego zwierza i zapewniali sobie egzystencję zbieraniem roślin, wygrzebywaniem owadów, podchodzeniem małych zwierząt i podjadaniem porzuconej przez mięsożerców padliny. Do najpopularniejszych zastosowań pierwszych narzędzi kamiennych należało rozłupywanie kości w celu pozyskania szpiku. Niektórzy uczeni są przekonani, że była to nasza pierwotna nisza ekologiczna. Tak jak dzięcioły specjalizują się w wydziobywaniu owadów z pni drzew, tak pierwsi ludzie specjalizowali się w wydłubywaniu szpiku z kości.”. Łowiectwo, zwłaszcza dużych zwierząt, to zatem raczej późniejszy sposób na pozyskiwanie żywności. Ogień został ujarzmiony przez człowieka dopiero 300 tysięcy lat temu. Tylko ostatnie 10 tysięcy lat, to wprowadzenie rolnictwa i pasterstwa, a jego intensyfikacja (trójpolówka) – to „wieki średnie” ubiegłego tysiąclecia. Zatem te 10 tysięcy lat to okamgnienie w porównaniu z dziesiątkami tysięcy lat, kiedy to nasi przodkowie trudnili się tylko łowiectwem i zbieractwem. Skoro zaś te 10 tysięcy lat to „okamgnienie”, to jak nazwać krótki okres w historii człowieka – to jest wiek XIX i XX, w którym nastąpiła druga rewolucja agrarna w postaci mechanizacji i „chemizacji” rolnictwa, a potomkowie rzeszy rolników zaczęli zarabiać na chleb w miastach, w charakterze robotników i pracowników biurowych, a następnie w rozwijającym
się sektorze usługowym? Konieczność zaspokojenia potrzeb żywieniowych była przy tym podstawowym zadaniem dla każdej tworzącej się społeczności, którą to potrzebę dopiero później obudowano religiami, narodami i pieniędzmi. Chociaż, to właśnie te instytucje, na poły fikcyjne, umożliwiły ludziom współpracę
i zorganizowanie się oraz rozpoczęcie na masową skalę także uprawy roślin, hodowli zwierząt gospodarskich
i pozyskiwania żywności.

Tymczasem, od drugiej rewolucji agrarnej nie minie jeszcze 200 lat, a już czeka na nas kolejna zmiana. Nie! Nie „zmiana”. Tak naprawdę powinniśmy sobie jasno powiedzieć, że czeka nas super hiper rewolucja w zakresie pozyskiwania i produkcji żywności oraz, że będzie to największa rewolucja od lat przeszło – 300 tysięcy, to jest czasu kiedy ludzie zaczęli posługiwać się ogniem. Skąd to porównanie? Najlepszym zastosowaniem ognia jest wszak proces, który dziś nazywamy obróbką termiczną żywności (gotowanie, smażenie, pieczenie). Co zaś dzięki ogniowi uzyskał człowiek? Rozszerzył swój jadłospis, albowiem dzięki niemu pokarmy, których ludzie nie potrafili trawić w ich naturalnej postaci, stały się dla nas dostępne. Ponadto, w pierwszym etapie historii człowieka, ogień pozwolił także na usprawnienie metod zbierackich – przez zbieranie zwierząt, które zginęły w wyniku celowego podpalania lasu, jak również dał podstawy rolnictwa, jako dostępną metodę wypalania tychże lasów pod uprawy.

Co zatem z tą rewolucją agrarną? Właściwie rewolucją „postagrarną”, albowiem w odróżnieniu od poprzednich, nie będzie już ona oznaczać intensyfikacji upraw (jak wypalanie, karczowanie, trójpolówka, mechanizacja rolnictwa, nawozy i nawożenie czy opryski) czy intensyfikacji produkcji zwierzęcej (tak jak wcześniejsza mechanizacja i przeznaczenie dużej części ziem uprawnych na produkcję pasz dla zwierząt), lecz być może zmierzch tych form pozyskiwania żywności. Rewolucja postagrarna będzie! Dlaczego? Dlatego, że dynamiczny rozwój nowych technologii w produkcji żywności wydaje się praktycznie niemożliwy do zatrzymania. „Nie da
się odwrócić biegu zegara”, tak jak nie da odwrócić już poprzednich rewolucji z zakresu pozyskiwania żywności. Ludzie nie wrócą już do życia myśliwych czy zbieraczy. Oczywiście, nie musi to oznaczać całkowitego zaprzestania upraw i hodowli zwierząt gospodarskich. Tym niemniej, wraz z coraz mniejszą konkrecyjnością takich tradycyjnych form pozyskiwania żywności, rewolucja postagralna zmusi rolników do przestawienia swojej produkcji na naprawdę podstawowe surowce i półprodukty (czyli produkty bogate w węglowodany, tłuszcze i być może cukry), które będę dostarczane jako „paliwo” do fabryk żywności. Część rolników przestawi się przy tym na produkcję żywności „ekologicznej” i „tradycyjnej”, która w przyszłości będzie nazywana raczej tylko tą ostatnią nazwą. Żywność taka, nie mogąc konkurować cenowo z żywnością produkowaną masowo, będzie starała
się umocnić przy tym na rynku jako żywność „luksusowa”.

Rewolucja postagralna, podobnie jak ogień, rozszerzy także nasz jadłospis na nowe produkty. Na żywność do tej pory nieistniejącą, ba często nawet jeszcze „nienazwaną”, czyli na żywność wytworzoną w warunkach laboratoryjnych, w fabrykach-laboratoriach. 

Czy do tego rodzaju żywności będziemy mogli stosować dotychczasową terminologię żywnościową, to znaczy takie terminy jak mleko, sery, jogurty, mięso, ryby? Albo czy takie produkty w ogóle będą mogły być nazywane żywnością? Z prawnego punktu widzenia, opierając się na obecnie obowiązującym unijnym prawie o żywności – tak. Nie ma prawnych przeciwskazań, żeby już obecnie wprowadzać nowe produkty, wyprodukowane
w fabrykach laboratoriach jako żywność, to jest z przeznaczeniem do konsumpcji przez ludzi. 

Z drugiej jednak strony, odpowiedź na zadane pytanie brzmi  – nie, ponieważ obecny stan prawny przeciwstawia się (zakazuje), żeby „mięso” czy „mleko” – wyprodukowane bez „pomocy”, „udziału” zwierząt (jakkolwiek strasznie to brzmi) – tak nazywać. W świetle prawa obowiązującego w całej Unii Europejskiej, mięso „hodowane”
w warunkach laboratoryjnych to nie mięso. Podobnie jest w przypadku „mleka”, które nie zostało pozyskane od zwierzęcia – nie można nazywać go mlekiem. Dlaczego? Dlatego, że prawo o żywności wprowadza definicje
i mięsa i mleka, jak również ogólną definicję żywności pochodzenia zwierzęcego. We wszystkich tych definicjach prawodawca odnosi się przy tym do produktów pozyskanych ze zwierząt lub od zwierząt. W jednym z ostatnich swoich orzeczeń Europejski Trybunał Sprawiedliwości nie zgodził się przy tym nawet na stosowanie nazwy mleko do napojów pochodzenia roślinnego, takich jak „mleko sojowe”, czy „mleko ryżowe”. Co nie znaczy, że żywność
z laboratoriów nie może już obecnie być wprowadzana do obrotu jako żywność. Wydaje się to, co do zasady możliwe, dzięki zastosowaniu w prawie o żywności, bardzo szerokiej definicji legalnej, samego pojęcia żywności. Zgodnie z tą definicją: "żywność" (lub "środek spożywczy") oznacza jakiekolwiek substancje lub produkty, przetworzone, częściowo przetworzone lub nieprzetworzone, przeznaczone do spożycia przez ludzi lub, których spożycia przez ludzi można się spodziewać. Podobnie, większych problemów prawnych nie powinna przysporzyć także żywność z owadów. Co więcej, w stosunku do tego rodzaju żywności, w obowiązującym prawnie nie ma prawnych przeciwskazań, żeby oznaczyć ją jako żywność pochodzenia zwierzęcego. Czy taką rewolucję „postagrarną” powinniśmy postrzegać jako dobrą czy złą zmianę? Czy nie będzie błędem? 

Tak naprawdę, trudno tego rodzaju zmiany traktować w kategorii dobra lub zła. David Baldacci twierdzi z kolei, że „wszystkie eksperymenty, nowoczesnego społeczeństwa nie mogą być oceniane tylko i wyłącznie na podstawie efektywności ekonomicznej, ale po tym, jaki typ człowieka produkują i jakie życie każą mu prowadzić?”. Problem w tym, że jest to założenie równie mocno idealistyczne, opierające się na równie „górnolotnym” kryterium, co kategoria „dobre” i kategoria „złe”. Co więcej, kryteria takie, najczęściej nie są brane pod uwagę przy praktycznym wdrożeniu danego rodzaju zmian. Oczywiście, jeżeli weźmiemy pod uwagę udziałowców dużych koncernów produkujących żywność, to bioinżynieria i fabryki-laboratoria – to super pomysł. Jeżeli się spojrzy na to
z perspektywy zwykłego konsumenta, to może być to dobry, jak i zły pomysł. Dobry, jeżeli stanie się narzędziem do bycia samowystarczalnym przy możliwości produkcji żywności na własne potrzeby – w mini laboratoriach domowych. Zły, jeżeli tylko zwiększy uzależnienie konsumenta od dużych koncernów, a wszystkie korzyści zostaną zmonopolizowane przez wąską grupę ludzi. To, czego jednak najbardziej należy się jednak bać
w związku z rewolucją „postagrarną”  – to fakt, że wbrew dość szumnym zapowiedziom firm wprowadzających na rynek taką nową biożywność, nic się nie zmieni dla głodującego dziecka w Afryce czy w Azji. Że rewolucja postagrarna nic nie zmieni w jego sprawie czy w sprawie głodu. Należy się tego bać, bo i dotychczasowe doświadczenia naszej cywilizacji nie nastrajają, w tym zakresie, zbyt optymistycznie. Martin Caparrós, autor powieści „Głód”, pisze: „To, że tylu ludzi ma co jeść każdego dnia – to cud, że tylu nie ma – to podłość” i pyta
się, jak to możliwe, że przy obecnej nadprodukcji żywności, nasza cywilizacja nie może poradzić się z tym problemem?

Kiedy spojrzymy na wiek XX i początek wieku XXI, to zobaczymy, że za pomocą mechanizacji w hodowli zwierząt, konsumenci w krajach tak zwanego Zachodu, żyją w epoce „taniego mięsa” i „nadprodukcji mleka”,
z kolei zwierzęta gospodarskie, pomimo, że są istotami żywymi, zdolnymi do odczuwania cierpienia, zostały sprowadzone do roli maszyn produkujących żywność. Jednocześnie, mimo tego, że produkujemy więcej żywności niż nam potrzeba, jako cywilizacja nie zbliżyliśmy się do rozwiązania problemu głodu na świecie. Dlatego cywilizacja człowieka powinna w końcu poważnie zastanowić się nad prawem do żywności. Prawo do żywności, jako prawo podstawowe człowieka i obywatela. Tak naprawdę prawo do wody i żywności. W tej kolejności. I wcale nie musi to oznaczać, że woda lub żywność przestaną być towarem. 

Niektórzy mówią, że niestety – celem obecnego i przyszłego systemu produkcji żywności nie jest nakarmienie świata, a zysk. Zgoda, ale jeżeli chodzi o nadwyżki wody lub wyprodukowanej żywności, to zawsze chodziło
o zysk. Pytanie, jak wyznaczyć granicę pomiędzy "zyskiem", a prawem do zaspokojenia podstawowych potrzeb istnienia. Takie granice tym bardziej trzeba pilnie wyznaczyć przy bioinżynierii żywności, czyli przy produkcji żywności w fabrykach – laboratoriach. 

Powyższe jednak nie oznacza, że w sprawie nie należy starać się odpowiedzieć na ważkie pytania z zakresu etyki, socjologii, jak również prawnych aspektów i następstw postępujących zmian, w tym – jak najlepiej wykorzystać naszą obecną sytuację i jak nie powtórzyć błędów poprzednich rewolucji agrarnych. 

Miejmy nadzieję, że rewolucja postagrarna przyniesie wiele korzyści ekologicznych, bo zredukuje ogromne ilości zanieczyszczeń powodowanych dziś przez intensywną hodowlę zwierząt. Same wielkostadne hodowle zwierząt gospodarskich powinny zniknąć, co na pewno pozytywnie wpłynie także na dobrostan zwierząt. Żywność
z laboratoriów powinna być przy tym wolna od chorób zakaźnych zwierząt oraz innych zagrożeń mikrobiologicznych, czyli przy jej produkcji raczej nie będzie występowało ryzyko tak powszechne przy hodowli zwierząt gospodarskich. Nie jestem lekarzem weterynarii, tylko prawnikiem, ale nie za bardzo widzę potrzebę stosowania antybiotyków przy hodowli mięsa w laboratorium. Zaprzestanie wielkostadnych hodowli zwierząt gospodarskich pozwoliłoby zatem skuteczniej ograniczyć problem antybiotykooporności.  Czy pojawią się za to nowe ryzyka? Tak, oczywiście! Jednym z nich jest stosowanie różnego rodzaju polepszaczy, aromatów, hormonów wzrostu, spulchniaczy, barwników i innych chemicznych świństw – które będą miały nadać nowej żywności konsystencję, smak, barwę oraz zapach żywności „tradycyjnej”. Należy też pamiętać, że nasze nawyki żywieniowe są przy tym wypadkową sposobu, w jaki nasze umysły zbieraczy-łowców „wchodzą w interakcję
z dzisiejszym środowiskiem postprzemysłowym, wielkimi miastami, z supermarketami, restauracjami, barami szybkiej obsługi”. Teraz umysły te będą musiały sobie poradzić z żywnością z fabryk-laboratoriów i to ponownie na zasadzie zmian rewolucyjnych, bez możliwości ewolucyjnej adaptacji. Czy nie będzie to zmiana zbyt gwałtowna? 

Yuval Hararari uważa, że „wiele historycznych katastrof, od morderczych wojen po gwałt zadawany przez człowieka ekosystemowi, było skutkiem nazbyt szybkiego skoku. Rodzaj ludzki nie jest sforą wilków, które jakimś trafem weszły w posiadanie czołgów i bomb atomowych. Jest stadem owiec, które na skutek osobliwego ewolucyjnego przypadku nauczyły się wytwarzać czołgi i bomby atomowe i ich używać. Uzbrojone owce są daleko bardziej niebezpiecznie niż uzbrojone wilki.” Niestety, obawiam, się że jako gatunek niemal wszystkożerny, nie będziemy mieli z tym żadnych problemów. A że nadwaga? Niezdrowe? Rak? Któż by się tym przejmował, skoro naukowcy i bioinżynieria niedługo znajdzie remedium także na te zagrożenia…

dr Michał Rudy
Kierownik studiów podyplomowych „Prawo weterynaryjne i sanitarne” oraz „Prawo o żywności”. Specjalizuje się
w opiniowaniu projektów aktów administracyjnych i regulacji wewnętrznych. Posiada wieloletnie doświadczenie, zarówno we współpracy z administracją weterynaryjną, jak i przedsiębiorstwami sektora spożywczego. W 2006 r. otrzymał nagrodę Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego za współautorstwo podręcznika akademickiego dla studentów medycyny weterynaryjnej. 16 grudnia 2009 r. został odznaczony przez Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi odznaczeniem „Zasłużony dla rolnictwa”.

 

 

 

 


zywnosc.com.pl
© Materiał chroniony prawem autorskim –  regulamin